Zastanawiam się od dawna nad tym, jak podejść do tematu mojej niepłodności, in -vitro, wszystkich spraw z tym związanych. Nigdy nie chciałam, żeby ten temat dominował w moim życiu. Nigdy kurczowo nie trzymałam się kalendarzyka, nie wyliczałam dni, kiedy powinam kochac się z meżem, a kiedy nie, bo i tak nic z tego nie będzie. Starałam sie przede wszystkim nie świrować, wychodząc z założenia, że jak cos ma się wydarzyć, to i tak się wydarzy. Byłam nad wyraz cierpliwa.
Pewnie to, jak ktoś podchodzi do tego tematu, wynika w dużym stopniu z jego charakteru. Ja zaliczam się raczej do osób, które nie muszą mieć coś ,,zaraz, już, natychmiast,,! Wolę poczekać, popracować nad tym , wierząc, że cel, pózniej bo póżniej, ale zostanie osiągnięty.
Bardzo pragnę być mamą, marzę o tym, tylko nie chcę, żeby to niezrealizowane pragnienie, przysłoniło mi reszte swiata. Te wiele lat nauczyło mnie, że można zyc bez dziecka. To życie może nie jest takie, jakie sobie wymarzyłam, nie moge powiedzieć, że jestem w pełni szczęsliwa. Moge za to powiedziec, że życie momentami jest piękne. Z tych chwil chcę czerpać siłę. Wierzę w szczęsliwe zakonczenie. To dzięki tej wierze, chce mi się rano wstać z łóżka. Wierzę i dlatego nie zalewam się co miesiąc łzami rozczarowania i bezsilności, nie odwracam wzroku od dzieci, nie patrzę z zazdrością na kobiety z brzuszkami( no może trochę), rozpływam się z zachwytu nad moją kilkumiesięczną siostrzenicą. Wierzę, że kiedyś mój czas też nadejdzie....
Nie chcę by moje wszystkie myśli, pragnienia, marzenia były ukierunkowane na jedno. Bo jeżeli się nie uda? To co wtedy?
Dlatego moje podejście do in-vitro i do całego leczenia jest właśnie takie. Nie wiem czy to źle czy dobrze. Tak po prostu jest. Nie czytam o tym ciągle, nie śledzę forów, nie zamawiam książek i czasopism o tej tematyce. Uważam, ze przesada też nie jest dobra. Czasem im bardziej się staramy, to tym bardziej nam nie wychodzi. Trzeba czasem po prostu zluzować. Zaufać lekarzom, sile natury, nauki czy po prostu przeznaczeniu. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Oczywiście trzeba walczyć. Determinacja i wiara w zwycięstwo to połowa sukcesu. Tylko trzeba pamiętać też o tym, żeby ta walka nie stała się jedynym sensem naszego życia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Update:)
Miałam plan, że poprzedni post będzie moim ostatnim na tym blogu. Nie czuję juz tego pisania:) a zresztą moje wpisy wyglądały by bardzo podo...
-
Jestem już po pierwszej wizycie. Zobaczyłam w końcu swojego maluszka i jego bijące serduszko. Nie da się opisać emocji, które temu towarzysz...
-
U mnie na razie nic nowego w temacie staraniowym:) Byłam kilka dni temu u tego bioenergo, ale jakoś nic nowego mi nie wniósł do sprawy. Tyl...
-
Postanowiłam w tym cyklu zadziałać trochę na własną rękę:) Chyba w przyszłym już trzeba będzie umówić się na wizytę, ale ten jeszcze na luzi...
Czytam z podziwem i lekką zazdrością- jakbym mogła przynajmniej z pół kg. tej Twojej cierpliwości pożyczyć ;)... Długo dochodziłam do tego, by wyluzować i "nie czekać" co miesiąc. Dziś już prawię tę sztukę opanowałam. Pozdrawiam. Lidia
OdpowiedzUsuń